sobota, 5 października 2013

1. Faceci w czerni

Pewnego poniedziałkowego, słonecznego ranka oczy wszystkich mieszkańców Kijowa były skierowane na pancerną karetkę, która wyjechała z parkingu jednego z klubów nocnych. Chwilę później z budynku wybiegły dwie, na pół ubrane, wysokie blondynki, które zaczęły piszczeć, a za nimi, ku zdziwieniu wszystkich Hiszpańscy piłkarze. Najwyższy z nich, Gerard Pique klną jak szewc.
- Co wyście najlepszego kurwa zrobiły ?! - padł na kolana chowając twarz w dłoniach.Wtedy usłyszał donośny, chrypliwy śmiech Ramosa.
- Stary, ty nawet nie wiesz jak to komicznie wygląda. - wydukał pomiędzy napadami śmiechu. - Jakbyś chciał jej zrobić nie powiem co. - dodał.Gerard natychmiastowo zerwał się z klęczek i spojrzał na Sergia zapłakanym wzrokiem.
- Wczoraj bym ci za to wjebał. - syknął.

Jakąś godzinę później Gerard Pique, Sergio Ramos, Fernando Torres oraz Iker Casillas siedzieli w barze. Każdy z nich miał na sobie okulary przeciwsłoneczne, które miały za zadanie ochronić ich przez ciekawskimi, a także zakryć przekrwione oczy i wielkie, sine doły pod nimi. Sergio, aby rozładować napięcie szturchnął łokieć Fernando, którego głowa mocno uderzyła w blat.
- Debilu, czy ty myślisz?! - warknął. Zaciskając zęby ujął szczękę w dłonie i poruszył tak, że strzeliła kilka razy.
- Dobra, chłopaki musimy coś wymyślić, żeby wyciągnąć stamtąd Cesca. - zaczął Iker. W tym momencie podeszła do nich młoda, śliczna, szczupła kelnerka.
- Mogę przyjąć zamówienie? - uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- A ile pani kosztuje? - zapytał Ramos szczerząc się jak głupi do sera, za co oberwał od Gerarda w potylicę.
- Pięć piw poprosimy. - westchnął Iker.
- Jasne już się robi. - odparła odchodząc, jednak wróciła mrużąc oczy. - Czy my się nie znamy?
- Nie! - wypalił Gerard. - Nas nikt nie zna...bo...my. - przełknął ślinę. - My jesteśmy faceci w czerni i bronimy świat przed ee... obcymi.
- Obcymi? - prychnęła.
- A czy widziała pani kiedyś na ulicy zmutowaną dżdżownicę wielkości Zlatana Ibrahimovica? - zapytał.
- Nie?
- No to w takim radzie nie musi nam pani dziękować. - puścił jej oczko. Kelnerka wymusiła na twarzy uśmiech i szybko odeszła do Hiszpanów.
- Kretyn!
- Debil!
- Ciul!
Posypały się wyzwiska, a dodatkowo dostał jeszcze w żebra łokciem od Ikera.
- No co no! Ratowałem sytuację! - zaczął się rozpaczliwie usprawiedliwiać.
- A weź ty się czasem przymknij! Przez to, że wpierdoliłeś się do rozmowy sobie nie porucham! - dodał Sergio strzelając focha. Iker pokręcił bezradnie głową, nie mógł pojąć głupoty swoich kompanów.
- Dobra, panowie. Mam taki plan. Wracamy do Hiszpanii i udając wariatów zostajemy pacjentami psychiatryka i uciekamy razem z Fabregasem. Proste? proste. - oznajmił zadowolony z siebie kapitan.
- Ale jak się tam dostaniemy? - zapytał Torres.
- Mam znajomego kierowcę, który zawiezie nas tam i uzupełni wszystkie najpotrzebniejsze papiery. Tylko, że jest jeden problem. Trzeba tam napisać, dlaczego mamy się tam leczyć. W papierach Cesca będzie pewnie coś w stylu: trauma poprzez stosunek z transwestytami.
- Ja mogę mieć fioła na punkcie seksu. Hm... w końcu to prawda. - wzruszył ramionami Ramos i uśmiechnął się. 
- Na biedę obleci.
- Wiecie co mi się ostatnio śniło? - zaczął cicho Iker. Oczy wszystkich piłkarzy natychmiast powędrowały na niego. - Sara mi urodziła murzynka..
- Ja pierdole - jęknął Fernando, a Gerard zaczął się krztusić.
- Co pierdolisz? Ja też chcę popierdolić! Pierdolenie jest fajne! - powiedział podekscytowany Ramos. Hiszpanie starali się go zignorować.
- Ja się serio boję, że moje dziecko będzie czarne - westchnął głośno bramkarz, a Fernando mocno poklepał go po plecach. Byczka aż zapiekła dłoń, a Iker jęknął z bólu. - Cioto, może mocniej mnie huknij, co?
- Spoko! - uśmiechnął się Torres, biorąc ogromny zamach, jednak w ostatniej chwili przyjaciel złapał go za nadgarstek.
- Ani się waż. - syknął.

Piłkarze siedzieli w knajpce do wieczora. Na zewnątrz zaczął padać deszcz i wiać mocny wiatr.
- Panowie! - zaczął Gerard czkając. - Musimy brać nogi za pas i wracać do Hiszpanii. Fabsio sam się nie ucieknie. - wyszczerzył się.
- Czekaj! -  ryknął Sergio. - Mam lepszy pomysł! - dodał wydostając się zza stolika. Chwiejnym krokiem podszedł do kominka, który dostał rozpalony pół godziny temu, by rozgrzać gości. - Kurwa. - jęknął sam do siebie, parząc się w stopę. - Moje nowe buty. - chlipnął. Stanął więc naprzeciw, wlał piwo do środka i krzyknął - Na Pokątną!
- Co pan robi ?! - krzyknęła kelnerka - Wynocha stąd zanim podpalisz, ciulu cały bar! - wspazała ręką na drzwi. - Do niewidzenia! - zakończyła. Hiszpanie posłusznie, z podkulonymi ogonami, trzymając się nawzajem wyszli z baru. Iker nabierał powietrza, aby zacząć wrzeszczeć po Ramosie, jednak nie było mu to dane.
- Ja już wiem dlaczego nas wyrzuciła... - zaczął Sergio pociągając nosem.
- Ty, no coś ty?! Serio?! - odparł z sarkazmem Fernando.
- To nie Przekątna, tylko Pokątna...
- Brakuje mi słów na twoją głupotę. - stęknął Gerard.
- Dobra, chodźcie poszukamy jakiegoś transportu.

Hiszpańskie byczki przez ponad godzinę błądziły ulicami Kijowa.
- Nogi mi odpadną. - jęczał Sergio. Reszta nie miała ochoty mu odpowiadać. Znaleźli się przy wąskiej uliczce, która coś im przypominała.
- Ej, kurwa. Mam deja vu. - oznajmił Gerard podziwiając małe okno jednego z domów.
- Ja wiem ! - wyrwał się Sergio. - To Przekątna! Nawet nie mieliśmy proszku Fiuu, a piwo nie jest tak dobre. - dodał Ramos z okrągłymi jak piłeczki pingpongowe oczyma, które zaraz miały wypaść. Oczy piłkarzy momentalnie zwróciły się na niego.
- Ale zajebiocha! Dawajcie, szukamy Hagrida! - krzyknął ożywiony Fernando. - O ile się nie mylę.. Zapewne szuka na Nokturnie jakiegoś środku na ślimaki!
- Jebnijcie się obydwaj. Nasz przyjaciel siedzi w psychiatryku, a wy tu odwalacie gorsze szopki. - pokręcił głową Iker, ruszając na przód. Pozostała trójka ruszyła za nim.
- No Ikuś, ale to serio Przekątna - jęknął Ramos. - Albo i Pokątna.. - szepnął sam do siebie. Przez kilka minut szli kamienną uliczką. W pewnym momencie napotkali mężczyznę, na którego widok stanęli jak wryci.
- Jack Sparrow? - spytał niepewnie Pique, patrząc na mężczyznę, który miał jedno zakryte oko. Ramos spojrzał na Gerarda jak na idiotę.
- Kapitan Jack Sparrow - poprawił go szybko Sergio. Mężczyzna spojrzał na nich z niedowierzaniem. Iker podrapał się po głowie i zamilkł. - A zawiózłby nas Kapitan do Hiszpanii? Czarną Perłą oczywiście.
- Co wy żeście brali? - zdziwił się "Kapitan". - Jaka Czarna Perła?
- To nie jesteś Jackiem Sparrow'em? - zdziwił się zawiedziony Gerard i oberwał od Ramosa po głowie.
- Nie jest pan Kapitanem Jackiem Sparrow'em? - poprawił szybko przyjaciela. Mężczyzna pokręcił głową.
- Nie mam nawet żadnej Czarnej Perły, ale akurat kieruję się do Hiszpanii. Możecie się zabrać ze mną. - oznajmił im z szerokim uśmiechem. Fernando dałby sobie rękę uciąć, że widział złoty ząb. Nawet kilka!

Szli za mężczyzną przez całą tą uliczkę. Z każdym kolejnym krokiem zwiększały się ich obawy co do "Kapitana". W pewnym momencie przystanęli przed bryczką, do której zaprzęgnięte były dwa osły. Oczy Sergia natychmiast się zalśniły i pędem podbiegł do zwierząt.
- No panowie, wsiadajcie! - krzyknął z dumą mężczyzna, zajmując miejsce na samym przodzie. Piłkarze spojrzeli po sobie.
- Ale że my niby mamy jechać tym do Hiszpanii? - zdziwił się załamany Iker. "Kapitan" odwrócił się w ich stronę i zmierzył ich lodowatym wzrokiem.
- A co, nie pasuje coś panom? Czarnej Perły się spodziewaliście?
- Eee, tak? - powiedział niepewnie Fernando. Ramos zajęty był głaskaniem osłów, które były rozanielone jego obecnością.
- Wsiadacie czy nie? - spytał mężczyzna z uśmiechem. Hiszpanie pokiwali głowami i zajęli miejsca w bryczce. - A ten co? - dodał "Kapitan" patrząc z dezaprobatą na Sergio.
- Ramos, pedale! Zostaw te osły i wsiadaj! - ryknął Gerard. Ramos spojrzał na chwilę na obrońcę, ale po chwili powrócił do głaskania zwierząt.
- Ale ja chcę na osiołku! - tupnął nogą.
- Sam osioł jesteś! Wsiadaj. - ryknął bramkarz, ale Sergio był nieugięty. Casillas pokręcił głową i ukrył twarz w dłoniach. Za jakie grzechy dane my było przyjaźnić się z tymi debilami? Ramos wypiął język i stanowczo pokręcił głową.
- Ja chcę na OSIOŁKU! - wrzasnął, ponownie tupiąc nogą. "Kapitan" obejrzał się do trójki piłkarzy i uniósł brwi. Pique pokręcił głową. - Chcę, chcę, chcę.
- Nie zachowuj się jak dziecko i wsiadaj!
- Na osiołka! Muszę na osiołka! - wrzasnął i strzelił focha.
- Marlena, pożegnaj się z tym panem - zakomedował mężczyzna. Na twarzy każdego z piłkarz pojawiło się zdziwienie. Jedynie Ramos zrozumiał o co chodzi.
- Marleeenka - rozmarzył się, przytulając się do osła. Hiszpanie zrobili tak zwany 'face palm'. Sergio po wielu pocałunkach w końcu zgodził się wsiąść do bryczki. To będzie długa droga!

_________________________________________________________
Przepraszamy bardzo, że musieliście aż tyle czekać na ten rozdział. Szkoła, obowiązki i te sprawy. Mamy nadzieję, że nie uszkodziłyśmy nikomu psychiki. Prosimy o komentarze i pozdrawiamy, Miniza oraz Laurel!


piątek, 23 sierpnia 2013

Prolog


Barcelona, 2032 rok

Goście zaczęli wykrzykiwać imiona nowożeńców. Gerard i Cesc byli wniebowzięci patrząc na swoje dzieci, które właśnie się pobrały. Były obrońca Realu chwiejną ręką polewał kolejną kolejkę swoim przyjaciołom, którzy i tak byli już porządnie nawaleni. Sergio przy okazji wylał większą część alkoholu na stół, ale to już szczegół. W pewnym momencie, na prośbę wszystkich zgromadzonych, Milan objął Lię i czule pocałował. Francesc wyszczerzył się na ten widok i omal nie zsunął się z krzesła.
W nocy, po poprawinach, Cesc podszedł do córki, pogładził po ramieniu i spytał:
- Możemy porozmawiać?
- Jasne, tatku - odparła z uśmiechem, strząsając z siebie bezwładną głowę naprutego Milana. Dziewczyna chwyciła falbany białej sukni i poszła za ojcem. Usiedli na kanapie w pokoju wynajmowanym przez Cesca, który chciał być jak najdalej od swojej byłej żony, z którą rozwiódł się dwadzieścia lat temu. Już miał zacząć swój monolog, ale zauważył głowę Ikera, która znikała i pojawiała się za drzwiami. Jedynym słowem, Hiszpan machał nią jak opętany.
-  Pojawiam się i znikam, taka jest rola magika! - darł się były bramkarz, kontynuując zabawę. Cesc trzasnął drzwiami, tym samym prawie pozbawiając go nosa.
- Tato, czy to zanosi się na poważną rozmowę? Bo jak tak, to muszę się czegoś napić - westchnęła, zupełnie ignorując drącego się w niebogłosy Casillasa. Fábregas wyciągnął z braku dwie szklanki i trunek w grubej, szklanej butelce. - Błagam, tylko nie mów, że coś ci się w Milanie nie podoba, bo już za późno - ostrzegła, wypijając alkohol za jednym razem. Francesc zakręcił wąsa na palcu.
- Przez całe moje życie nie opowiedziałem nikomu tej historii. Tobie tak samo, bo nie chciałem, by spowodowała jakiś trwały uraz w twojej psychice - zaczął, a Lia aż wybałuszyła oczy ze zdziwienia.
- Jaka historia?
- Chodzi o to, że..
- Bajeczki?! Ja lubię bajeczki! - do środka wpadł zziajany Fernando.
- Byczek, kurwa! - ryknął Cesc. - Krowy żeś po polu ganiał, żeś się tak zmęczył? - dodał gniewnie.
- Patataj! - zawołał, kiedy Fábregas znów trzasnął drzwiami. Torres uciekł na salę tanecznym krokiem. Wszystko było przeciwko niemu, może nie powinien opowiadać tego córce? Klapnął na miejsce obok córki, założył ręce na kolana i zaczął swoją fascynującą, a zarazem przerażającą historię.

_______________________________________________________
Witamy na naszym pierwszym i mamy nadzieję, że nie na ostatnim opowiadaniu o Hiszpańskich byczkach, i ich bardzo ciekawej historii, która miała miejsce w ośrodku psychiatrycznym "Manicomio". Nie odpowiadamy prawnie za urazy w psychice spowodowane tym opowiadaniem. Czytasz na własną odpowiedzialność! Pozdrawiamy, Miniza oraz Laurel!