Hiszpańskim piłkarzom udało się uprowadzić samochód należący do Kapitana Hectora Barbossy. Sergio błagał swoich przyjaciół, by pojechali bryczką Sparrow'a. Nie potrafił się rozstać z Marlenką. Przez tan krótki okres czasu stała się jego najlepszą przyjaciółką. Zawsze mógł jej o wszystkim powiedzieć, wyżalić się.. A teraz musiał zostawić ją samą z tymi dwoma psychopatami, którzy zapewne będą chcieli ją zjeść, bo ich danie główne, czyli Hiszpańskie Byczki, zwiało z talerza.
- Boże, jakby ten debil nie mógł sobie kupić jakiegoś ferrari! - jęknął rozpaczliwie Gerard. - To coś ledwo jedzie!
- A co będzie, jak ktoś nas zobaczy? O jejku, zniszczę sobie reputację! - przeraził się Sergio, uważnie przyglądając się Ikerowi, który prowadził auto.
- Przez to, że jedziemy tym samochodem sobie reputacje zniszczysz? - spytał Fernando. Cała czwórka kołysała się na boki. Zaczynali się zastanawiać, czy to przez dziury w drodze, czy różne rozmiary opon. Mogli się spodziewać dosłownie wszystkiego.
- Nie. Przez ciebie - powiedział poważnie Ramos, a El Nino zrobił urażoną minę. Chwilę później, piłkarz najwyraźniej rozbawiony swoim żartem, zarechotał głośno. Kiedy Sergio się już opanował, nastała głucha cisza. Trwała ona jedynie kilkanaście sekund, a przerwał ją Pique. Obrońca uważnie przyglądał się swojej ręce. Na jego twarzy malowało się przerażenie, które rosło z każdą kolejną sekundą. Zamrugał kilka razy i z powrotem spojrzał na swoją rękę. Przełknął głośno ślinę, zastanawiając się, jak ma powiedzieć o tym swoim przyjaciołom.
- Zostałem naznaczony! Będę wilkołakiem! - wydarł się po krótkiej chwili. Piłkarze od razu na niego spojrzeli, nie kryjąc zaskoczenia i zażenowania. Gerard machał im przed oczyma swoją ręką. Obrońca wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Iker, który jako jedyny zachował zdrowe zmysły, zatrzymał auto. Nie chciał doprowadzić do wypadku, a szamotanina pomiędzy Hiszpanami wyraźnie mogła do tego doprowadzić. Bramkarz odwrócił się w stronę płaczącego Pique i złapał jego rękę. Przyjrzał się jej uważnie i miał ochotę zacząć płakać nad głupotą swoich przyjaciół, którzy panikowali i chcieli uciekać przed Gerim, który wkrótce miał przemienić się w wilkołaka.
- To tylko zwykłe zadrapanie - mruknął, puszczając jego rękę. Wszyscy zamilkli, słychać było jedynie cichy szloch obrońcy.
- Nie chcę być wilkołakiem.. - łkał, owijając swoje zadrapanie jakąś koszulką. Casillas złapał się za głowę, widząc jak panika u Sergio i Ferando nabiera na sile.
- Jebnij się w łeb! Nie ma żadnych wilkołaków ty cioto! - ryknął bramkarz. Sam był zdziwiony swoim słownictwem i tonem głosu. Zawsze uważany był za tego najspokojniejszego, a tu taka mała niespodzianka. W oczach przyjaciół dostrzegł niemałe przerażenie. Pique cały się trząsł i starał się unikać kontaktu wzrokowego z Ikerem.
- Ale ja.. was wszystkich zjem. Musicie uciekać! - krzyknął Gerard, a Ramos szybko wyskoczył z auta. To samo zrobił Torres.
- Ty idioto - jęknął Casillas, chowając twarz w dłoniach. Miał już dosyć głupoty Hiszpanów. Przecież mieli zabrać Cesca, który siedział właśnie w ośrodku psychiatrycznym. Tak naprawdę to Sergio, Gerard i Fernando powinni się tam znaleźć. Może to by im pomogło. Ale nie.. na ich głupotę już nie ma lekarstwa.
- Kapitanie.. musisz uciekać - powiedział drżącym głosem, patrząc prosto w oczy Casillasa. Bramkarz nieco przestraszył się tego spojrzenia, więc i on wysiadł z auta. Myślał, że już nie może być gorzej. Mylił się. Po Ramosie i Torresie nie było śladu. Przeklął głośno i wytargał Gerarda z samochodu. Zerwał w jego ręki zaplątaną koszulkę i wskazał palcem na czerwone zadrapanie. - Nie dotykaj! Nie chcę, żeby jad przeszedł na ciebie!
- Na Boga, Gerard! - krzyknął, lekko klepiąc go po twarzy.
- Boga nie ma. Są wilkołaki.
- To nie żadne ugryzienie wilkołaka, idioto! To zwykłe zadrapanie. Pewnie nabawiłeś się go, gdy przechodziliśmy przez las. Je też pewnie takie mam - powiedział pewnie. Miał nadzieję, że brzmiał przekonująco. Nie chciał spędzać reszty dnia na uświadamianiu Gerardowi, że wilkołaki nie istnieją.
- Ah.. Czyli, że to nie wilkołak? - spytał cicho, na co bramkarz pokiwał głową. - Chochliki leśne?
- Nie! - ryknął. Był już tak załamany całą tą sytuacją, że chciał, by i go zamknięto w psychiatryku. - Podrapałeś się o gałąź drzewa - powiedział, modląc się, by Pique to w końcu zrozumiał.
- Jest jakiś haczyk? - uniósł brwi, lekko się uśmiechając.
- Nie ma haczyka, Geri. Będziesz żył - odetchnął z ulgą, a na twarz obrońcy wskoczył radosny uśmiech. Miał ochotę zatańczyć jakiś taniec zwycięscy, ale nie chciał już bardziej podłamywać bramkarza. Geri postanowił, że zatańczy innym razem. Poza tym, lambady miał już dosyć, a nie potrafił tańczyć nic innego.
- No! - klasnął w dłonie. Zaskoczony Iker aż podskoczył. - Trzeba znaleźć nasze dwie zguby!
Radość Ikera była nie do opisania, kiedy po kilkugodzinnym szukaniu w końcu znaleźli Ramosa i Torresa. Hiszpańska dwójka siedziała właśnie w jednej z restauracji i zacięcie o czymś dyskutowała. Iker i Geri wpadli do środka i bez najmniejszego zastanowienia dosiadła się do stolika Hiszpanów. Wszyscy nagle zamilkli. Żaden z nich nie miał odwagi się odezwać. Sergio dłubał widelcem w swoim talerzu, zastanawiając się, co tym razem na spróbować.
- Kocham cię rybo, pij ze mną kompot - wyszeptał, wbijając widelec w kawałek ryby. Zaczął uważnie przyglądać się porcji jedzenia. Rozmyślał nad tym, jaka była jej rodzina. Czy ojciec tej ryby był trenerem drużyny piłkarskiej czy może sprzedawał w warzywniaku? A jaka była jej matka? Myślała tylko o sobie, czy może była w stanie zrobić wszystko dla swojej małej rybeńki? Od razu odechciało mu się jeść. Nie chciał być zabójcą. - Nie słyszy mnie - powiedział po chwili, składając pocałunek na kawałku ryby.
- Co ty odpierdalasz? - jęknął Fernando. Uważnie przyglądał się swojemu przyjacielowi, jednak nic z tego nie potrafił zrozumieć.
- Kocham cię rybko! Rybeńko! Pij ze mną kompot! - zaczął krzyczeć do widelca, aż ryba z niego spadła. Po chwili oberwał od Casillasa, który uderzył go dłonią w tył głowy. Ramos zamilkł, jednak nie przestał utrzymywać kontaktu wzrokowego z rybą. W tamtym momencie uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za Marlenką. Może ryba była w stanie zastąpić mu jego pierwszą miłość? Przełknął ślinę, zastanawiając się nad imieniem, jakie mógł nadać rybie.
- Panowie, jaki jest plan? - spytał w pewnym momencie Casillas, starając się nie zwracać uwagi na Ramosa, który szeptał coś do swojego talerza. Żaden z piłkarzy mu nie odpowiedział. - Panowieeee?
- A tak! - odezwał się po chwili Gerard. - Już jesteśmy blisko psychiatryka. Już wiadomo, że mamy udawać debili, żeby nas tam przyjęli. A potem spierdalamy razem z Fábregasem!
- Powinno się udać - powiedział El Nino. Iker miał zamiar coś mu odpowiedzieć, wymyślić dokładniejszy plan działania, jednak przeszkodził mu w tym Pique, który nagle zaczął się trząść. Wszyscy spojrzeli na niego z ogromnym zdziwieniem, nawet Sergio przestał się wpatrywać w piękne oczy swojej ukochanej rybki.
- Zaczęło się! - pisnął Sergio, wstając od stołu. W dłoniach trzymał rybę, chciał ją uchronić przed złem całego świata. Nawet przed Gerardem-wilkołakiem!
- Co się zaczęło? - spytał bramkarz, który jak zwykle nic nie zrozumiał. Albo był zbyt inteligentny na zrozumienie takiej głupoty, albo zbyt tępy..
- Pique się przemienia! Musimy uciekać - powiedział drżącym głosem Fernando.
- Zimno mi - wyszeptał Pique, a piłkarze spojrzeli po sobie. Iker był bliski płaczu, nie był wstanie zrozumieć tej głupoty, która sięgała już zenitu.
Od autorek: Po raz kolejny przepraszamy za tak długie odstępy między rozdziałami. Raczej nie jesteśmy w stanie obiecać Wam, że kolejne rozdziały będą pojawiały się szybciej. Najzwyczajniej nie mamy na to wpływu. Mamy nadzieję, że z kolejnym rozdziałem pójdzie nam nieco szybciej. Pamiętacie jeszcze o nas i o tym opowiadaniu? Czekamy na komentarze i pozdrawiamy. Miniza & Laurel